Wróciłam z naszego pierwszego wakacyjnego urlopu. Spędzałam go z rodziną w Anglii. W dalszym ciągu żyję tamtym czasem, cieszę się polskim jedzeniem, przeglądam zdjęcia i zachwycam od nowa…

Postanowiliśmy w tym roku wrócić w miejsca, które już znamy, ale także i poznać nowe. Spędziliśmy nieco ponad tydzień w podróży po południu Anglii – od Dover po Kornwalię. Jak zorganizowałam nasz wyjazd?

Polecieliśmy wizzairem na lotnisko Londyn-Luton. Tam czekał na nas wynajęty samochód (również przez wizzaira – wychodziło najtaniej). Przestawienie się na ruch lewostronny nie jest trudne (przećwiczyliśmy to na Malcie). Trzeba tylko na początku uważać na rondach i skrzyżowaniach ;) I wyruszyliśmy w drogę.

Część noclegów zarezerwowaliśmy przez booking w zwykłych sieciowych hotelach, a 5 dni spędziliśmy w Kornwalii w wynajętym mieszkaniu za pośrednictwem portalu Airbnb.com.   Mieszkanie to mieściło się w starym zabytkowym młynie i mieliśmy je do własnej dyspozycji.

Zwiedzaliśmy miejsca najbardziej popularne – malownicze miasteczka, piękne zamki, spektakularne wybrzeża. Bilety wstępu do różnych atrakcji kupowaliśmy na miejscu – poza Stonehenge, gdzie kupiliśmy je internetowo dzień czy dwa wcześniej, żeby nie stać w kolejce oraz poza Warner Bros. Studio – The Making of Harry Potter – tam kupowaliśmy bilety na konkretny dzień i godzinę ponad dwa miesiące wcześniej (i nie było już za dużego wyboru).

Jak niektórzy pewnie pamiętają – Amelka nie bardzo lubi próbować nowych potraw i produktów. Wszystko musi smakować jak w domu, a jeśli nie smakuje – odmawia jedzenia. A w Anglii jedzenie nie jest najpyszniejsze (to popularne i ogólnodostępne), o czym powszechnie wiadomo ;) Chleb nawet kupowany w piekarniach smakował jak papier, masło najczęściej było solone, wędlina nie należała do wybitnych. I oczywiście był problem z Amelką. Na szczęście wszędzie można kupić pizzę, więc nie głodowała ;)  My zajadaliśmy się słynnymi fish&chips – smaczne grube filety z grubociętymi frytkami, często podawane z puree z groszku, kupowane w malutkich smażalniach obecnych w każdej mieścinie. Jadaliśmy też w klasycznych pubach – klasyczne angielskie potrawy – zapiekanki, pieczenie, zupy, ryby i owoce morza. Puby mają ciekawy klimat, przeważnie z drewnianymi boazeriami, dużym barem, często z marinistycznymi, myśliwskimi lub countrysidowymi detalami – w zależności od miejsca. Trochę trącają myszką, ale ma to swój urok. Zawsze są pełne. Nie trafiliśmy na pusty pub.

Naszym ulubionym lunchem (i dostępnym w każdej kawiarni) był zestaw cream tea – powinno jadać się go około 17, ale nie byliśmy już tak drobiazgowi ;) Cream tea to dzbanuszek wyśmienitej herbaty, mleko do niej, scones (okrągłe ciastko, czasem z rodzynkami o charakterystycznym smaku) podawane z dżemem i clotted cream (śmietana w formie u nas nieznanej, ale pysznej).

Wszystko nam się udało, nie mieliśmy żadnych problemów, wszystko to, co chcieliśmy – zobaczyliśmy, a nawet i trochę więcej. Jedynym mankamentem była pogoda – było po prostu zimno. I na zmianę padało i świeciło słońce – 20 minut deszczu i 20 minut słońca przez cały dzień. A w „naszym młynie” chodziło na full ogrzewanie, bo było piekielnie zimno w tych kamiennych murach – to rekord, nigdy wcześniej nie włączałam ogrzewania w lipcu ;) W zwiedzaniu nam to nie przeszkadzało – choć wolałabym ciepło i letnie sukienki niż dokupowanie ciepłych bluz. Ale poprzedni nasz wyjazd był dokładnie taki sam pogodowo (byliśmy w sierpniu), więc chyba tam jest tak zawsze i trzeba się z tym pogodzić ;)

Anglia Południowa jest przepiękna krajobrazowo – wysokie klify, cudne wybrzeże z malutkimi i malowniczymi miasteczkami, bujna roślinność zasilana notorycznymi deszczami, wielkie przypływy i odpływy determinujące ruch morski, złośliwe i krzyczące wniebogłosy mewy… To był wspaniały urlop.

PS

Poniżej parę zdjęć z wyjazdu. Zapraszam na naszą stronę na Facebooku – tam na bieżąco relacjonowałam nasz wyjazd oraz na nasze konto w Instagramie, gdzie pojawia się więcej zdjęć z podróży.

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ola pisze:

Szczerze, choć zdjęcia są przepiękne, to chyba najbardziej zainteresowała mnie ta cream tea :D brzmi to jak moje śniadaniowe marzenie. Uwielbiam takie rzeczy, szczególnie mleczko do herbaty! Mniam :) Pozdrawiam cieplutko!

admin pisze:

Cream tea to również jedno z moich ulubionych angielskich potraw (?) Jestem herbato- i kawolubna, więc doceniam angielską jakość herbaty :)

Ola pisze:

Też kocham herbatę, więc z pewnością również bym doceniła ten smak. Nawet w Polsce moją ulubioną herbatą jest English breakfast :)

admin pisze:

:) Moją earl grey :)

wedelka pisze:

Piękne zdjęcia :) Zatęskniło mi się za Anglią, choć byłam tam tak niedawno :) Z pogodą mieliśmy identycznie – parasolki i płaszcze przeciwdeszczowe były ciągle pod ręką, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy znów zacznie padać ;)

admin pisze:

Widać, że tam jest tak zawsze. Trochę szkoda, bo mają tak cudne plaże… a korzystać się nie da ;)

Fudge uwielbiam, mogłabym jeść niemal codziennie. I wspomnienia wracają.

admin pisze:

Wolę nasze krówki ;)

Magda pisze:

Piękne zdjęcia. Te klify, miasteczka, … chciałabym tam pojechać.