Do Szentendre wstąpiliśmy po drodze do Pragi. Opuściliśmy po paru dniach Budapeszt i jadąc w kierunku stolicy Czech, zatrzymaliśmy się na krótki spacer i przedpołudniową kawę.

Szentendre w polskich przewodnikach nazywane jest węgierskim Kazimierzem Dolnym. To porównanie nie do końca jest trafione według mnie, ale mogę je zrozumieć – miasteczko leży nad Dunajem, tak jak Kazimierz nad Wisłą; oba są niewielkie, oba zabytkowe i oba uchodzą za ulubione miasto artystów. Nazywane jest też śródziemnomorskim miastem w Europie Środkowej – ze względu na dużą społeczność serbską zamieszkującą miasto w przeszłości, architektura w niektórych miejscach przypomina tę bałkańską. Jest też miastem wielokulturowym – są tu kościoły, cerkwie, synagoga.

Miasto leży około 20 km na północ od Budapesztu i jest popularnym celem podmiejskich wycieczek mieszkańców stolicy Węgier. Podobno jest tam zawsze gwarno i tłoczno, jednak my byliśmy w nim latem 2020 roku, czyli w trakcie pandemii i było ono puste i spokojne.

Nasz spacer po Szentendre zaczęliśmy od okolic kościoła św. Jana, który stoi na wzgórzu w centrum miasta. Z placu rozpościera się malowniczy widok na dachy miasteczka. Tuż obok znajduje się maleńka dzielnica żydowska z synagogą, podobno najmniejszą w Europie.

Spacer wąskimi, brukowanymi uliczkami miasta był czystą przyjemnością. To takie miejsca, które uwielbiamy. Z charakterem, z historią, z klimatem.

Centrum Szentedre to trójkątny rynek Fo Ter, otoczony kolorowymi kamieniczkami, z barokowym kościołem i krzyżem morowym po środku.

Szentendre słynie z marcepanu – jest tu muzeum tego przysmaku. Ale znajdziecie tu i inne muzea: komunikacji miejskiej, ceramiki, wina, sztuki prawosławnej, są muzea i galerie sztuki, jest tu także skansen. Poza tym mnóstwo tu restauracji i kawiarni, sklepików z rękodziełem i pamiątkami.

Ponadto to miasto naddunajskie – nad rzeką poprowadzono ładny bulwar, przy którym rozlokowało się jeszcze więcej knajpek.

Szentendre bardzo nam się spodobało. Położone nad migoczącym w słońcu Dunajem, z kolorowymi domami pokrytymi rudymi dachówkami, z licznymi wieżami kościołów przeglądającymi się w płynącej wodzie, z malowniczymi zaułkami, ze stukotem obcasów na bruku, z labiryntem uliczek biegnących to w górę, to w dół, ze skrzypieniem otwieranych okiennic, zapachem kawy i marcepanu…

Myślę, że kiedyś wrócimy tam na dłużej, bo miasteczko jest tego warte.

Przypominam o naszym profilu na Facebooku i Instagramie – jest tam jeszcze więcej nas i naszych podróży.

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *